Czy musimy jeść odpady? Ujawniona przez dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i TVN afera dowodzi, iż obecne mechanizmy prawne nie zapewniają nam bezpieczeństwa.
Po dramatycznych informacjach o chorobie „szalonych krów”,
której źródło tkwiło w paszy wytwarzanej ze zwierzęcych odpadów, mamy nasz
własny dramat. Skandal, jaki wybuchł po wykryciu zjawiska „poprawiania wędlin” w
zakładach Constar S.A. w Starachowicach sprawił, że wszyscy stawiamy sobie
pytanie o bezpieczeństwo żywnościowe. Czy wiesz co jesz? – zastanawia się wielu
z nas. Ujawniona przez dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i TVN afera dowodzi, iż
obecne mechanizmy prawne nie zapewniają nam bezpieczeństwa.
To zagrożenia dostrzegło Polskie Stronnictwo Ludowe, które wkrótce po wybuchu
skandalu zwołało konferencję prasową i poinformowało, że powoła Zespół ds.
Bezpieczeństwa Żywności oraz wystąpi z inicjatywą ustawodawczą zakazującą
produkcji żywności z odpadów. W centrum uwagi Zespołu znajdą się także inne
produkty żywnościowe oraz ich producenci. Postawa PSL, podobnie jak błyskawiczna
reakcja ministra rolnictwa na informacje o efektach dziennikarskiego śledztwa
budzą nadzieję, że przestaniemy jeść niebezpieczną dla zdrowia żywność.
Tymczasem rzeczywistość w firmie CONSTAR, przedstawiona przez „Rzeczpospolitą” i
TVN może przyprawić konsumentów co najmniej o mdłości. Warto dodać, że firma
należy do ANIMEXu, a ta z kolei do SMITHFIELD-a, amerykańskiego potentata w
wielkoprzemysłowej hodowli świń, który swoją sztandarową działalność
zainstalował w wielu miejscach naszego kraju (pisaliśmy o tym problemie na
łamach naszego miesięcznika kilkakrotnie). Do koncernu należy kilka dużych
zakładów przetwórstwa mięsa w Polsce - Morliny w Ostródzie, Mazury w Ełku,
wspomniany „Constar”, Agryf itd.
Z reklam CONSTARu można dowiedzieć się, że firma jedną z
najnowocześniejszych w Europie, a najwyższa jakość idzie w parze z umiarkowaną
ceną. Dysponuje najważniejszymi certyfikatami dotyczącymi produkcji żywności.
A jak jest w rzeczywistości?
Dziennikarka TVN zatrudniła się w zakładzie i odkryła, że spleśniałe, nadpsute
wędliny powracające ze sklepów są myte olejem, pakowane i ponownie wysyłane na
półki sklepowe. Dzięki dziennikarskiemu śledztwu został wykryty wielki skandal.
Okazuje się, że wędliny do „Constaru” odsyłają wielkie sieci handlowe - Selgros,
Makro, Auchan, Real. Wiele do życzenia pozostawia także przestrzeganie reżimu
sanitarnego.
Kto zezwala na taki proceder?
Ustawa z 24 kwietnia 1997 roku o inspekcji weterynaryjnej i badaniu zwierząt
rzeźnych i mięsa oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt zakazywała powrotu
wyrobów oraz mięsa z handlu do zakładu przetwórczego, z którego wyszła. Tak było
ponad rok temu. Z chwilą wejścia Polski do Unii Europejskiej ustawa ta została
„rozbita” na kilka mniejszych, a Rozporządzenie Unii Europejskiej WE 1774 o
gospodarce odpadami zezwala na to, żeby wyroby mogły wracać do zakładu. Jak
pokazuje przykład „Constaru” – przepis ten umożliwia uprawianie procederu
„ulepszania” starych wyrobów i powrotu na półki sklepowe. Spleśniałe,
zawierające szkodliwe dla zdrowia człowieka produkty lądują w koszykach, a potem
na stołach w polskich domach.
Jak nas poinformowano PSL jest przeciwny takim praktykom, będzie zabiegało o
przywrócenie zakazu zwracania wędlin i mięsa ze sklepów do zakładów
przetwórczych.
Życie pokazuje że to, co ujawniono w „Constarze” to zaledwie
wierzchołek góry lodowej
Wkrótce po wybuchu skandalu w Starachowicach prasa poinformowała, że w Zielonej
Górze w sklepach znaleziono przeterminowane kurczaki.
Ile jeszcze takich niespodzianek czyha na nas na sklepowych półkach?
Na konferencji prasowej, poświęconej bezpieczeństwu
żywnościowemu PSL oznajmiło, że jest przeciwne stosowaniu do produkcji wyrobów
mięsnych tzw. MOM-u, czyli Mięsa Drobiowego Odkostnianego Mechanicznie. Jest to
odpad, którego do połowy lat 90. nie wolno było sprowadzać do Polski. Do końca
lat 90. MOM był importowany, a potem niektóre firmy zakupiły prasy. Od tej pory
MOM jest produkowany u nas w kraju.
Duże zakłady na tych prasach przetwarzają odpady drobiowe: wszystkie kości,
chrząstki, szpik kostny, ścięgna, włókna itp. elementy, które tworzą masę
dodawaną do wyrobów. Tenże MOM zawierają m.in. parówki, kaszanki, pasztetowe i
inne wyroby mięsne.
Dodawanie tego „specyfiku” obniża koszty produkcji wędlin i przetworów, dlatego
mogą być tańsze. Kwestia ceny jest tutaj pojęciem względnym – szkody, jakie
powodują w naszym organizmie tego typu „dodatki” nie mają ceny.
Problemem bezpieczeństwa żywności zajmuje się także dr Zbigniew Hałat,
epiedmiolog, szef Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia Konsumentów. Pan doktor zwraca
uwagę na jeszcze inne aspekty, związane z wędlinami.
Do 1997 roku obowiązywała u nas branżowa norma do produkcji wędlin. Potem
nastąpiła zmiana na polską. Co to oznacza?
Norma branżowa stawiała precyzyjne wymagania każdemu produktowi co do surowca,
przypraw, ilości wody i tłuszczu, rodzaju użytych osłonek oraz wydajności. Nowa
norma jest bardzo ogólna i stawia wymagania nie poszczególnym gatunkom wędlin,
tylko grupom, a w grupie „wędzonki” jest i podgardle, i szynka. Wielu
producentów, wykorzystując zaufanie do nazw, np. kiełbasa krakowska czy wędzonka
krotoszyńska, z dużą dowolnością odstępuje od zapisanego w dawnej normie
branżowej wzorca. Jedynym ograniczeniem jest tzw. dobra praktyka produkcyjna,
która w polskich realiach jest wolnoamerykanką. Co najgorsza – instytucje
kontrolne są bezradne. Nie ma systemu kontroli przestrzegania tych norm (dobrej
praktyki). Nawet jeśli inspekcja handlowa stwierdzi uchybienia i ukarze
producenta, to ten nawet nie odczuje, gdyż wysokość kar jest śmiesznie niska.
Mamy tutaj do czynienia z nadużywaniem zaufania konsumentów.
Skoro już wiemy, że tak jest, co mamy robić, skoro skazani jesteśmy sami na
siebie? Co prawda PSL, jak poinformowano nas na konferencji będzie optowało za
przywróceniem norm branżowych, ale proces ten potrwa długo. PSL będzie też
zabiegało o zachowanie naszych dobrych tradycji wędliniarskich poprzez
przywrócenie wymagań naszym powszechnie znanym markom wyrobów. Wtedy producenci,
zanim użyją tradycyjnej marki – będą musieli przestrzegać ściśle określonej
procedury. Zanim to jednak nastąpi, sami musimy zadbać o swoje zdrowie. Pole do
popisu mają tutaj organizacje konsumenckie i inne, którym na sercu leży nasze
zdrowie.
Pompowane wędliny z „dodatkami”
MOM to tylko jeden z elementów horroru pt. „Czy wiemy co
jemy”? Kupowane przez nas wędliny często są napompowane wodą i nafaszerowane
„dodatkami”. Jak mówią znawcy szynka ze składnikiem zwiększającym wodochłonność
może „powiększyć się” z 1 kg nawet do 1,5 kg. Informacja o napompowaniu wodą
znajduje się na etykiecie, gdzie widnieje napis (przynajmniej powinien być, ale
niektórzy producenci „zapominają” go tam umieścić) „produkt wysoko wydajny”.
Natomiast cała gama dodatkowych preparatów białkowych, zmodyfikowanych soi,
środków żelujących i innych środków chemiczny, dodawanych by to wszystko się nie
rozpadło - ukrywa się pod symbolem „E” z trzycyfrową liczbą.
Inspektorzy Państwowej Inspekcji Handlowej po wielokroć alarmowali o
niebezpiecznie wysokim stężeniu w mięsie wiążącym wodę wielofosforanów (ich
nadmiar powoduje u dzieci niedorozwój kości, u starszych ludzi osteoporozę).
Jeszcze bardziej niebezpieczne jest nadmierne szprycowanie wędlin związkami
azotu, który powyżej pewnego poziomu staje się trucizną.
PIH w raporcie sporządzonym po kontrolach w największych supermarketach w Polsce
niedawno pisała (podajemy za redaktorem Tomaszem Lipką z „Gazety Wyborczej” –
„Wolnoamerykanka mięsna”, 26. października 2002 r.): „Niepokojącym zjawiskiem w
branży przetwórstwa mięsa stał się powszechny udział różnych substancji
dodatkowych stosowanych w celu zwiększenia wydajności produktu”.
Oprócz faszerowania mięsa chemią inspektorzy wykryli w szynce rozwarstwienie się
mięśni na skutek zbyt dużego pompowania wodą – pisze Tomasz Lipko - w wędlinach
znaleźli: „fragmenty osłonek pochodzących z przerobu innych wędlin oraz kwaśny i
piekący smak świadczący o zapoczątkowanym procesie zepsucia”. W zależności od
gatunku wędlin inspekcje zakwestionowały jakość od kilku do kilkudziesięciu
procent badanego towaru. Wśród konserw mięsnych ponad połowa skontrolowanych
produktów została uznana za wadliwe, a wśród paczkowanych wędlin drobiowych
prawie dwie trzecie. Kontrola ujawniła jednocześnie masowe oszukiwanie klientów
– na opakowaniach większości przetworów mięsnych brak informacji o zastosowanych
środkach uzupełniających. Poza tym potwierdzono istnienie szarej strefy –
nielegalnych zakładów przetwarzających mięso bez żadnej kontroli weterynaryjnej
czy higienicznej.
Co zatem mamy robić, aby zadbać o swoje zdrowie w realiach, w których żyjemy?
Na łamach naszego pisma kilkakrotnie już pisaliśmy o tym, że starać kupować
żywność bezpośrednio u rolnika i to sprawdzonego. A jeśli już decydujemy się na
zakupy w sklepie, zwracajmy uwagę na etykietki, domagajmy się informacji na
temat kupowanego produktu. I wreszcie miejmy świadomość, iż szynka lub kiełbasa
śląska za 4 zł za kg przypomina ten produkt jedynie z nazwy.
Naszą uwagę od dłuższego czasu przyciąga koncern Smithfield,
który w USA został ukarany największą w historii grzywną za wielokrotne
naruszenia Aktu Czystości Wód (organizowaliśmy w tej sprawie spotkania,
konferencje, seminaria). Ponieważ koncern nie może już liczyć na zyski w USA,
począł lokować swoje interesy w Brazylii, Meksyku, Kanadzie, Francji, Wielkiej
Brytanii, Chinach oraz w Polsce.
Ekspansja wielkoprzemysłowych ferm Smithfielda w Polsce trwa
już kilka lat. Rozpoczęła się od województw wielkopolskiego i
zachodniopomorskiego. Później przystąpiono do lokowania ich w woj. warmińsko –
mazurskim. W błyskawicznym tempie przygotowano na ich potrzeby chlewnie, obory,
owczarnie, królikarnie pozostałe po PGR. Fermy „czuje się” (w dosłownym
znaczeniu) w wielu miejscach w Polsce. Jak na ironię te „Fabryki wieprzowiny,
smrodu i pieniędzy” lokowane są w najczyściejszych i wartościowych przyrodniczo
miejscach w naszym kraju (np. koło Gołdapi, gdzie jest najczyściejsze powietrze
w Polsce!!).
W fermach hoduje się ogromne ilości tuczników, trzymanych w żelaznych klatkach,
bez ściółki. Stłoczone zwierzęta faszerowane są lekami, hormonami i innymi
preparatami, które potem razem z mięsem trafiają na nasz stół. Nikt nie wie,
nikt nawet nie jest w stanie ocenić jakie szkody tak nafaszerowane mięso
powoduje w naszych organizmach.
Na świecie coraz więcej mówi się o dobrostanie zwierząt. Zwierzęta, hodowane w
warunkach zbliżonych do naturalnych mają mięso zdrowsze i smaczniejsze.
Tymczasem zagraniczny koncern serwuje nam mięso zestresowanych świń, szkodliwe
dla nas.
Smithfield powoduje szkody w środowisku naturalnym; fermy produkują ogromne
ilości gnojowicy, która tworzy laguny, zagrażające m.in. naszym wodom –
powierzchniowym i podziemnym. Dociera do nas wiele skarg od mieszkańców, jak np.
z Więckowic pod Poznaniem, którzy muszą żyć w oparach odorów emitowanych przez
wspomniane „Fabryki mięsa”.
Przypominamy naszym czytelnikom, że do Polski przyjechał z USA Robert F. Kennedy
Jr. (bratanek zastrzelonego prezydenta USA), który ostrzega wszystkich przed
zgubną dla ludzi, zwierząt i środowiska przemysłową hodowlą trzody chlewnej.
W kontekście ostatnich wydarzeń powinniśmy zacząć się zastanawiać nad obecnością
tego rodzaju firm w naszym kraju. Czas, abyśmy przeciwstawili się tego typu
praktykom i stanęli w obronie polskich rolników i przetwórców, którzy stosowali
stare, sprawdzone receptury przetwarzania żywności.
Walentyna Rakiel-Czarnecka |