Raport: Czy wiemy co jemy? W dniach 22 - 24 września w Warszawie organizowane są Turystyczne Targi TT Warsaw. TTG Polska przygotowuje z tej okazji prezentację międzynarodowych potraw, połaczoną z możliwością degustacji. Specjalnie na tę okazję przygotowałam Raport: Czy wiemy co jemy, który będzie zamieszczony w okolicznościowej gazecie TTG. Internauci są więc pierwszymi czytelnikami mojego "Raportu". Zapraszam do lektury... Polska żywność ma dobrą markę w Europie i na świecie, podbija rynki. Nasze hity to mięso i wędliny, mleko i sery, wyroby cukiernicze, wody mineralne. Polscy przetwórcy dobrze przygotowali się do otwarcia unijnego rynku, mamy dodatni bilans w handlu żywnością.
W grupie nowych członków jesteśmy największym producentem żywności, a w poszerzonej UE zajmujemy 6 pozycję. Nasze atuty to niskie ceny, relatywnie wysoka jakość, walory zdrowotne żywności, kilkakrotnie (5-8 razy), niższe koszty robocizny, niższe ceny zaopatrzenia w surowiec i energię oraz zdolność szybkiego reagowania na zmiany otoczenia rynkowego.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego martwimy się o naszą żywność? Ponieważ musimy dbać o naszą dobrą markę, żeby nie straciła tożsamości. Wciąż docierają do nas informacje o przedziwnych zabiegach, jakim poddawana jest żywność. Afera w „Constarze”, gdzie spleśniałe wędliny myto olejem i odsyłano do sklepów była kolejną już lampką sygnalizacyjną. Nie wiemy, ile jeszcze niespodzianek czyha na sklepowych półkach...
Musimy zrobić wszystko, aby wyeliminować powody tego lęku i niepewności.
Bieda, jakiej doświadczaliśmy i doświadczamy jest naszym przekleństwem, ale i szczęściem, sprawiła bowiem, że nasze gleby nie są skażone różnymi odmianami pestycydów, herbicydów itp. – pod tym względem przodujemy w Europie i musimy o nie dbać. Polskie płody rolne na starcie procesu przetwórczego należą do najzdrowszych. Posiadamy wspaniały materiał wyjściowy ale przetwarzając go potrafimy go zepsuć, i to dosyć skutecznie.
Napromienianie żywności i żywność z GMO to kolejne problemy, z którymi musimy się zmierzyć, aby móc w odpowiedni sposób chronić zdrowie polskich konsumentów. Junk foody i otyłość naszych najmłodszych oraz otyłość osób dorosłych – te problemy są naszą codziennością. Co zatem mamy robić, aby zadbać o swoje zdrowie w realiach, w których żyjemy? Główna Inspekcja Sanitarna rozpoczęły się prace nad opracowaniem (a następnie wdrożeniem) modelu zdrowego odżywania się. Jak najszybciej musimy wprowadzić przedmiot zdrowie do szkól, żeby Jasia nauczyć dbać o siebie. Aby nie naruszyć dobrej opinii o naszej żywności potrzebne nam jest dobre prawo i dobra kontrola. Niestety i jedno, i drugie nie jest u nas wystarczająco dobre. Konieczne jest utworzenie jednolitej i kompleksowej „Inspekcji Żywności” oraz uchwalenie ustawy „Prawo żywnościowe”.
Krytykując, oceniając, zmieniając, musimy jednak pamiętać, aby ocalić to, co mamy dobre. A dobre są nasze wartościowe produkty, spełniające wszystkie wymogi bezpieczeństwa, rolnictwo ekologiczne, produkty regionalne, nasze sprawdzone receptury.
Walentyna Rakiel – Czarnecka
www.rakiel-czarnecka.pl
Redaktor naczelny miesięcznika „Przyroda Polska”, inicjatorka powołania Zespołu ds. Bezpieczeństwa Żywności, kandydatka na senatora RP w Okręgu Wyborczym nr 18 (Warszawa)
Poproszę trochę MOM-u!
Wędliny leżące na półkach wyglądają nieźle, ale nie wiemy, co zawierają. Weźmy na przykład MOM, czyli Mięso Drobiowe Odkostnione Mechanicznie. Jest to odpad, którego do połowy lat 90. nie wolno było sprowadzać do Polski. Do końca lat 90. MOM był importowany, a potem niektóre firmy zakupiły prasy. Od tej pory MOM jest produkowany u nas w kraju.
Duże zakłady na tych prasach przetwarzają odpady drobiowe: wszystkie kości, chrząstki, szpik kostny, ścięgna, włókna itp. elementy, które tworzą masę dodawaną do wyrobów. Tenże MOM zawierają m.in. parówki, kaszanki, pasztetowe i inne wyroby mięsne.
Dodawanie tego „specyfiku” obniża koszty produkcji wędlin i przetworów, dlatego mogą być tańsze. Kwestia ceny jest tutaj pojęciem względnym – szkody, jakie powodują w naszym organizmie tego typu „dodatki” nie mają ceny.
Oburzający jest fakt, że przeciętny konsument nie jest informowany o tych wszystkich niespodziankach i nieświadomie sobie szkodzi.
Ile jest szynki w szynce?
Kupowane przez nas wędliny często są napompowane wodą i nafaszerowane „dodatkami”. Jak mówią znawcy szynka ze składnikiem zwiększającym wodochłonność może „powiększyć się” z 1 kg nawet do 1,5 kg. Informacja o napompowaniu wodą znajduje się na etykiecie, gdzie widnieje napis (przynajmniej powinien być, ale niektórzy producenci „zapominają” go tam umieścić) „produkt wysoko wydajny”. Natomiast cała gama dodatkowych preparatów białkowych, zmodyfikowanych soi, środków żelujących i innych środków chemiczny, dodawanych po to, aby to wszystko się nie rozpadło - ukrywa się pod symbolem „E” z trzycyfrową liczbą. Konia z rzędem temu konsumentowi, który bezbłędnie odpowie, co się za danym „E” kryje....
Inspektorzy Państwowej Inspekcji Handlowej po wielokroć alarmowali o niebezpiecznie wysokim stężeniu w mięsie wiążących wodę wielofosforanów (ich nadmiar powoduje u dzieci niedorozwój kości, u starszych ludzi osteoporozę). Jeszcze bardziej niebezpieczne jest nadmierne szprycowanie wędlin związkami azotu, który powyżej pewnego poziomu staje się trucizną.
PIH w raporcie sporządzonym po kontrolach w największych supermarketach w Polsce niedawno pisała: „Niepokojącym zjawiskiem w branży przetwórstwa mięsa stał się powszechny udział różnych substancji dodatkowych stosowanych w celu zwiększenia wydajności produktu”.
W Unii Europejskiej zarejestrowanych jest 100 tys. przemysłowych związków chemicznych, z tego 70 tys. znajduje się w ponad milionie zarejestrowanych i pobłogosławionych urzędowo recepturach na produkty codziennego użytku.
Tylko interes i wygoda producentów sprawia, że jemy i pijemy chemię, która wcale nie musi występować w formie przemysłowej w produktach żywnościowych. Produktów naturalnych już prawie nie ma.
Nikt nie umie powiedzieć, jakie szkody przynosi naszemu zdrowiu mieszanka chemikaliów, znajdujących się w spożywanych jednocześnie kilku produktach.
To prawda, że od czasu Adama i Ewy ludzie spożywają ogromne ilości występujących w przyrodzie związków chemicznych, w tym także rakotwórczych. Prawdą jest jednak i to, że nigdy dotąd nie chorowali tak masowo na raka.
Co znajduje PIH?
Oprócz faszerowania mięsa chemią inspektorzy PIH wykryli w szynce rozwarstwienie się mięśni na skutek zbyt dużego pompowania wodą. W wędlinach znaleźli: „fragmenty osłonek pochodzących z przerobu innych wędlin oraz kwaśny i piekący smak świadczący o zapoczątkowanym procesie zepsucia”. W zależności od gatunku wędlin inspekcje zakwestionowały jakość od kilku do kilkudziesięciu procent badanego towaru. Wśród konserw mięsnych ponad połowa skontrolowanych produktów została uznana za wadliwe, a wśród paczkowanych wędlin drobiowych prawie dwie trzecie. Kontrola ujawniła jednocześnie masowe oszukiwanie klientów – na opakowaniach większości przetworów mięsnych brak informacji o zastosowanych środkach uzupełniających. Poza tym potwierdzono istnienie szarej strefy – nielegalnych zakładów przetwarzających mięso bez żadnej kontroli weterynaryjnej czy higienicznej. Armia oszustów, sprzedających przeterminowane produkty, odświeżone, zrobione z odpadów jest niemal bezkarna...Kontrole ujawniają takie kwiatki jak: zaniżona zawartość białka, wsadu surowca mięsno – tłuszczowego, zawyżona zawartość tłuszczu, odpady, podwyższona zawartość fosforanów i azotynów. W raportach nagminnie powtarza się formułka: „niewłaściwe cechy organoleptyczne”. Oznacza to po prostu, że wędliny śmierdzą. Te wady organoleptyczne to także cechy zakwestionowanych przetworów owocowych i warzywnych. To, co jest w zalewie zwykle zawiera mniej surowca i więcej zalewy. To samo z konserwami rybnymi.
Co dzieje się z tego typu informacjami, czy ktoś wyciąga z nich wnioski?
Wszechobecna chemia
Chemia wkradła się wszędzie. Piękny kolor łososia hodowlanego to efekt karmienia ryby paszą z dodatkiem beta-karotenu. Tego rodzaju informacje wzbudzają słuszny niepokój.
Dotyczy on także pieczywa. Bywa bowiem, że chleb, bułki wyglądają jak chleb i bułki, pachną jak chleb i bułka, ale jest to produkt chlebopodobny i bułkopodobny. Gdyby była w nich mąka, woda, sól - wszystko byłoby OK, ale tak nie jest. Co jest dodawane – to słodka tajemnica piekarzy. W jednym z telewizyjnych programów można było zobaczyć, że do chleba dodaje się starą tartą bułkę, a czasami gips i kreatynę, otrzymywaną z ludzkich włosów, kupowanych w zakładach fryzjerskich.
Na nasz stół trafiają toksyczne ryby. Według najnowszych badań WWF (międzynarodowej organizacji ekologicznej) ryby z niektórych rejonów Morza Bałtyckiego są skażone związkami chemicznymi produkowanymi przez przemysł. Niestety prawo Unii nie jest w stanie zapewnić dostatecznej ochrony. W 1995 roku Szwedzki Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności zalecił, by kobiety w ciąży całkowicie wyeliminowały ze swojej diety bałtyckie śledzie i łososie.
U nas jakoś nikogo to nie obchodzi...
Antybiotyki, hormony, pestycydy
Oddzielny problem stanowią antybiotyki, stosowane częściowo legalnie w celu opanowania chorób zdarzających się w intensywnej hodowli krów, a także nielegalnie – jako środek pobudzający wzrost. Stosowanie antybiotyków sprawia, że pojawiają się odporne „superwirusy”. Kto i czy w ogóle są prowadzone kontrole stwierdzające stosowanie tych praktyk?
Zaniepokojenie opinii publicznej wywołuje także obecność hormonów i podobnych substancji w mięsie. Dołóżmy do tego pestycydy. Wzrasta zjawisko alergii pokarmowych (cierpi na nie 8 proc. dzieci i 3 proc. dorosłych). Nietolerancja pokarmowa to zjawisko złożone i kontrowersyjne.
Jeśli skład danego produktu nie jest dokładnie opisany, alergicy nie mają możliwości sprawdzenia, czy dany produkt jest dla nich bezpieczny. Podobnie rzecz się ma z dodatkami chemicznymi – jeśli ich skład nie jest opisany, konsument może zjeść dany produkt i może z tego powodu cierpieć. A jak jest w Polsce? Czy osoby cierpiące na alergię pokarmową otrzymują informację?
Niepokojący jest sposób hodowania trzody chlewnej w fermach wielkoprzemysłowego tuczu... Kiedy świat mówi o dobrostanie zwierząt, stara się stworzyć warunki do takiej hodowli – my pozwalamy na desant wielkoprzemysłowych ferm.
Desant Smiethfielda na Polskę
Naszą uwagę od dłuższego czasu przyciąga koncern Smithfield, który w USA został ukarany największą w historii grzywną za wielokrotne naruszenia Aktu Czystości Wód (organizowaliśmy w tej sprawie spotkania, konferencje, seminaria). Ponieważ koncern nie może już liczyć na zyski w USA, począł lokować swoje interesy w Brazylii, Meksyku, Kanadzie, Francji, Wielkiej Brytanii, Chinach oraz w Polsce.
Ekspansja wielkoprzemysłowych ferm Smithfielda w Polsce trwa już kilka lat. Rozpoczęła się od województw wielkopolskiego i zachodniopomorskiego. Później przystąpiono do lokowania ich w woj. warmińsko – mazurskim. W błyskawicznym tempie przygotowano na ich potrzeby chlewnie, obory, owczarnie, królikarnie pozostałe po PGR. Fermy „czuje się” (w dosłownym znaczeniu) w wielu miejscach w Polsce. Jak na ironię te „Fabryki wieprzowiny, smrodu i pieniędzy” lokowane są w najczyściejszych i wartościowych przyrodniczo miejscach w naszym kraju (np. koło Gołdapi, gdzie jest najczyściejsze powietrze w Polsce!!).
W fermach hoduje się ogromne ilości tuczników, trzymanych w żelaznych klatkach, bez ściółki. Stłoczone zwierzęta faszerowane są lekami, hormonami i innymi preparatami, które potem razem z mięsem trafiają na nasz stół. Nikt nie wie, nikt nawet nie jest w stanie ocenić jakie szkody tak nafaszerowane mięso powoduje w naszych organizmach.
Na świecie coraz więcej mówi się o dobrostanie zwierząt. Zwierzęta, hodowane w warunkach zbliżonych do naturalnych mają mięso zdrowsze i smaczniejsze. Tymczasem zagraniczny koncern serwuje nam mięso zestresowanych świń, szkodliwe dla nas.
Smithfield powoduje szkody w środowisku naturalnym; fermy produkują ogromne ilości gnojowicy, która tworzy laguny, zagrażające m.in. naszym wodom – powierzchniowym i podziemnym. Dociera do nas wiele skarg od mieszkańców, jak np. z Więckowic pod Poznaniem, którzy muszą żyć w oparach odorów emitowanych przez wspomniane „Fabryki mięsa”.
Przypominamy naszym czytelnikom, że do Polski przyjechał z USA Robert F. Kennedy Jr. (bratanek zastrzelonego prezydenta USA), który ostrzega wszystkich przed zgubną dla ludzi, zwierząt i środowiska przemysłową hodowlą trzody chlewnej.
W kontekście ostatnich wydarzeń powinniśmy zacząć się zastanawiać nad obecnością tego rodzaju firm w naszym kraju. Czas, abyśmy przeciwstawili się tego typu praktykom i stanęli w obronie polskich rolników i przetwórców, którzy stosowali stare, sprawdzone receptury przetwarzania żywności.
Zagrożenia to nie tylko polska specjalność
Problem bezpieczeństwa żywności stał się ostatnio ważny w całej Europie. Sprawiły to wstrząsające opinią publiczną wydarzenia ostatnich lat.
Informacje o hormonach w wołowinie, dioksynach w kurczakach, pryszczycy, BSE i inne poruszyły opinię na Zachodzie.
Dorobek prawny Unii Europejskiej nakłada na władze sanitarne krajów członkowskich obowiązek stosowania analizy ryzyka, czyli procesu składającego się z trzech powiązanych elementów: oceny ryzyka, zarządzania ryzykiem i informowania o ryzyku.
Europejski konsument gniewnie reaguje na ujawnione i nagłośnione przez media przypadki naruszenia bezpieczeństwa żywności. Każdy z największych kryzysów spożywczych w Europie miał swoje korzenie na innym etapie analizy ryzyka
Kryzys choroby „szalonych krów” wynikał z niewłaściwej oceny ryzyka przeniesienia prionów z chorego bydła na ludzi, z kolei kryzys dioksynowy to typowy przykład wadliwego zarządzania ryzykiem, kiedy służby sanitarne nie dysponują odpowiednimi siłami i środkami, aby na czas wykryć i powstrzymać znane zagrożenie. Wreszcie ostatni, rozgrywający się niedawno kryzys z rakotwórczą farbą Sudan 1 używaną do barwienia rozpuszczalników, wosków, paliw, pasty do butów i podłogi, lecz niedozwoloną do farbowania żywności, która znalazła się w co najmniej 580 produktach spożywczych sprzedawanych na terenie UE, ale wiadomość o jej wykryciu była przetrzymywana przez brytyjskie władze sanitarne, to oczywiście naruszenie zasady informowania o ryzyku.
Koszty każdego z tych kryzysów są niebotyczne. Informacje o tych wydarzeniach sprawiły, iż opinia publiczna coraz bardziej zdecydowanie domaga się eliminacji źródeł zagrożenia, zaostrzenia ogólnych wymogów kontroli i oznakowania żywności.
Co robi się w Europie i na świecie,
aby zapewnić bezpieczeństwo żywności?
W skali międzynarodowej podejmowane są próby ujednolicenia zasad prawa żywnościowego. Inicjatorami tego procesu były - Organizacja Narodów Zjednoczonych oraz Międzynarodowe Stowarzyszenie Producentów Żywności. Najważniejszą rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa obrotu żywnością odgrywa Komisja Kodeksu Żywnościowego, powołana przez Światową Organizację Zdrowia ONZ (WHO) oraz Organizację ds. Wyżywienia i Rolnictwa ONZ (FAO). Komisja ta opracowała zasady światowego kodeksu żywnościowego. Międzynarodowy Kodeks Żywnościowy FAO/WHO (Codex Alimentarius) jest zbiorem jednolitych norm określających jakość żywności, służących przede wszystkim ochronie zdrowia konsumenta. Obok norm jakościowych Kodeks zestawia główne rodzaje żywności zarówno przetworzonej jak i półprzetworzonej oraz surowce trafiające do konsumenta. Zalecenia Kodeksu dotyczą higieny i jakości żywieniowej, a w szczególności skażeń mikrobiologicznych, chemicznych, zaleceń odnośnie dodatków do żywności, zasad deklaracji dotyczących znakowania żywności (labelling), metody badań oraz pobierania prób do badań.
Większość państw członków ONZ opracowała własne kodeksy żywnościowe stanowiące o bezpieczeństwie żywności oraz jej jakości zdrowotnej.
Najbardziej spójne prawo żywnościowe stworzyła Unia Europejska. Komisja Europejska, od lat, w swoich regulacjach oraz decyzjach kładzie szczególny nacisk na bezpieczeństwo żywności w krajach członkowskich. Działania te uległy intensyfikacji zwłaszcza po wspomnianych wcześniej, niedawnych kryzysach, kiedy stało się jasne, że oprócz zapewnienia wymagań higienicznych (w tym samokontroli i odpowiedzialności producenta), kontroli stosowania substancji dodatkowych oraz nowych technologii produkcji, należy zapewnić również bezpieczeństwo pasz, a więc całego łańcucha produkcji żywności.
Dorobek prawny UE zapewnia obywatelom krajów członkowskich wysoki poziom ochrony zdrowia i życia konsumenta, tworzy mechanizmy dbałości o zdrowie i dobrostan zwierząt hodowlanych oraz o dobrą jakość produktów roślinnych w ich drodze „od pola do talerza”.
A jaki jest polski system kontroli?
Jednym z elementów przygotowań Polski do akcesji z Unią Europejską jest pełna implementacja unijnych przepisów prawnych (acquis communautaire) oraz ulepszenie struktur instytucjonalnych w ramach całej gospodarki żywnościowej. W Polsce, urzędowa kontrola żywności prowadzona jest od wielu lat przez inspekcje podległe Ministerstwu Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Nadzór nad produkcją żywności prowadzony jest zgodnie z zasadą „od pola do stołu” (from stable to table) przez: Inspekcję Weterynaryjną, Inspekcję Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa.
Nadzór natomiast nad handlem detalicznym żywnością, żywnością specjalnego przeznaczenia (np. żywnością dietetyczną) oraz żywnością dla niemowląt prowadzi Inspekcja Sanitarna podległa Ministrowi Zdrowia, powołana do ochrony zdrowia publicznego.
W zakresie jakości handlowej działa Inspekcja Handlowa podległa Prezesowi Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Mamy pięć ustaw, regulujących w Polsce nadzór nad żywnością.
Po akcesji prawo nasze stało się nieprzejrzyste.
Organizacje, stowarzyszenia producentów żywności, jak też konsumenckie dostrzegają konieczność konsolidacji i uproszczenia prawa żywnościowego oraz opracowania ustawy „Prawo Żywnościowe”, która na wzór prawa unijnego i wielu krajów członkowskich UE, będzie podstawowym aktem prawnym w kraju w zakresie żywności.
Choroba zaczyna się od wody
Problem bezpieczeństwa zdrowotnego żywności dotyczy także wody, jaką spożywamy. Jakość wody jest niezwykle ważna. Światowa Organizacja Zdrowia w swoich raportach dowodzi, że 80 proc. wszystkich chorób współczesnych ma bezpośredni związek z jakością wody pitnej. Od jakości wody zależy rozwój całej naszej cywilizacji.
Polacy piją za mało wody, na dodatek nasza wiedza na jej temat jest niewielka. Popularność kranówki niepokoi, zwłaszcza że przeprowadzona w marcu 2002 roku przez Najwyższą Izbę Kontroli kontrola wykazała, iż w 2/3 miast jakość wody wodociągowej dostarczanej ludności oraz wody czerpanej z ogólnodostępnych studni publicznych nie odpowiada wymaganiom wody pitnej.
Od maja 2004 roku kranówka musi być zgodna z dyrektywami Unii Europejskiej. Woda w Berlinie, Londynie i Warszawie musi być podobna i spełniać te same normy. Woda z kranu nie może być groźna dla zdrowia, najwyżej może być niesmaczna – zapewniają pracownicy „wodociągów”. A jak jest naprawdę?
Co pić?
Lekarze ostrzegają: zwykła woda z kranu zawiera wiele związków sprzyjających powstawaniu nowotworów. Gotowanie wody również zwiększa ilość takich substancji. Najlepiej pić wodę ze źródeł podziemnych – twierdzi prezes Polskiego Komitetu Zwalczania Raka profesor Zbigniew Wronkowski. Pan profesor mówi, że aż 35 proc. przypadków raka ma swój początek w nieodpowiednim żywieniu i piciu.
Najlepsza do picia jest woda mineralna, wydobywana z głębi ziemi. Zawarte w wodzie składniki mineralne powodują w organizmie właściwą przemianę materii i zapobiegają chorobom oraz schorzeniom. Niezmiernie ważną sprawą jest zawartość składników mineralnych w wodzie. Rzecz w tym, żeby nie przekraczały granicy, przy której powodowałyby zaburzenia gospodarki mineralnej organizmu.
W wodach podziemnych można znaleźć nawet i 70 składników, ale w wodach mineralnych, z których mogą być produkowane wody profilaktyczno – zdrowotne zaledwie dziesięć z nich ma znaczenie fizjologiczno - odżywcze. Są to: wapń, magnez, sód, chlorki, siarczany, żelazo, fluorki, jodki, wodorowęglany i dwutlenek węgla. Producenci wody butelkowanej uwielbiają jednak wypisywać niemal wszystkie składniki, nawet jeśli występują w śladowych ilościach.
Najbardziej wartościowe są wody mineralne pochodzące z uzdrowisk. W większości zawierają w jednym litrze od 1000 do 4000 mg składników mineralnych. Składniki te są szczególnie potrzebne do prawidłowego funkcjonowania organizmu.
Ile minerałów w mineralnej?
Szacuje się, że na rynku znajduje się około 500 tzw. wód mineralnych. Spośród nich niewiele spełnia kryteria prawdziwych wód mineralnych. W 1990 roku obniżono tzw. normę branżową BN/9567-08, która określała poziom składników mineralnych w 1 litrze wody z 1000 do 200 mg. Praktycznie każdy, kto miał studnię w pobliżu domu mógł rozpocząć produkcję wody mineralnej.
Znawcy ostrzegają, że co czwarta lub piąta woda butelkowana w naszym kraju jest zwykła „kranówką”, za to ozdobioną barwną nalepką.
W ostatnich 5 latach sprzedaż wody w butelkach wzrosła dwukrotnie. Świadczy to o tym, że Polacy szukają alternatywy dla kranówki”. W 2004 roku kupowaliśmy po 40 l wody na osobę. Woda sprzedaje się coraz lepiej – z butelkami chodzą młodzi i starzy, w szkole, pracy, na ulicy.
Oblicza się, że na wodę wydajemy około 1,5 mld zł rocznie. Sezon na picie zaczyna się wiosną, trwa do jesieni. Wtedy popyt jest największy.
Rynek wody mineralnej w Polsce rozwija się bardzo szybko. Na początku lat 90 w kraju było kilkunastu producentów, dominowały państwowe uzdrowiska. Dzisiaj jest około dwustu prywatnych rozlewni. Około 75 proc. rynku należy do 20 najpopularniejszych marek.
Woda to dobry interes. Produkcja litra wody w butelce kosztuje 1 grosz. Cała reszta ceny to koszt opakowania, naklejki, transportu, pensji pracowników, marketingu, reklamy.
Siła reklamy
Niestety nie każda woda butelkowana jest wodą mineralną, a nie każda etykietka „Zdrój” ma swoje źródło w zdroju. Na rynku mamy wielu nieuczciwych producentów. Chodzi nie tylko o bałamutne napisy: woda antystresowa, wyszczuplająca, woda życia, jedyny, niepowtarzalny smak, orzeźwia, daje energię do działania, ale także o inne nieprawdy, półprawdy i ćwierćprawdy.
Etykietki informują: Picie wody zapewnia zdrowie, urodę, energie i pomyślność. Producenci, niezależnie od składu chemicznego swych wód i ich walorów opisują w folderach i na etykietkach jak bardzo wyjątkowy jest ich napój. Zachwalają, że jest to lekarstwo na wiele dolegliwości, szczególnie nadużywają wiadomości o znaczeniu biopierwiastków dla organizmu człowieka.
Na wyobrażenia konsumenta wody ogromny wpływ ma reklama. Jej autorzy przypisują poszczególnym wodom cechy, które są albo nieprawdziwe, albo wyolbrzymione. Najczęściej wodom przypisuje się właściwości uzdrowiskowych wód mineralnych.
Firmy produkujące wodę mineralną wydają fortunę na reklamę w prasie, radiu i telewizji.
Różnego rodzaju hochsztaplerom, specom od reklamy pomagają przepisy. W uchwalonej przez Sejm RP ustawie z 29 marca 2001 roku „o warunkach zdrowotnych żywności i żywienia” zapis w art. 24 mówi o tym, że przy znakowaniu środków spożywczych dopuszczalne jest podawanie na opakowaniu właściwości zapobiegające chorobom lub wspomagające leczenie chorób przez naturalne wody mineralne i naturalne wody źródlane. Pozostawienie w ustawie tego zapisu może doprowadzić do zupełnej dezinformacji konsumentów, którym reklama może wmówić, że pijąc nawet zwykłą wodę ze źródła zapobiegać będą chorobom i wspomagać ich leczenie.
Konkurencja jest spora, wciąż pojawiają się nowe wody z nowymi etykietkami na opakowaniu, nie zawsze mają nazwę producenta, numer normy i date produkcji. Niektóre pseudorozlewnie i niewiadomego pochodzenia firmy korzystają z tego, że w ciepłe dni jest większy popyt – wchodzą na rynek z niższą ceną i produktem złej jakości.
Nie dajmy uwieść się reklamie, czytajmy etykietki, sprawdzajmy producentów.
Nabici w butelkę
Producenci sprytnie wykorzystują pęd do zdrowego życia. Postawili znak równości pomiędzy stwierdzeniami: Pijesz wodę – dobrze żyjesz. Reklama wbiła nam do głowy, że woda w butelce jest zdrowa. Mało kto czyta etykietki. A szkoda. Z ponad 200 istniejących na rynku marek zaledwie 30 spełnia stosowne kryteria. Pozostałe wody, podające się za mineralne to są wody źródlane i stołowe. Sprawy te reguluje Rozporządzenie Ministra Zdrowia.
Nadal zdarzają się przypadki dolewania oczyszczonej kranówki. Nadal stosuje się „garażowe technologie” produkcji wód.
Jak podawało czasopismo „Fakty” w listopadzie 1997 roku mieszkaniec Piwnicznej napełniał butelki wodą ze studni znajdującej się w piwnicy jego domu. Nazwał ją „Piwniczanką”. W Bochni opakowania po „Kryniczance” napełniano wodą ze źródła bijącego na podwórku gospodarstwa rolnego, zlokalizowanego kilkadziesiąt metrów od obór. Woda „Zdrowa”, butelkowana pod Łodzią, pochodziła ze studni głębinowej położonej obok rzeki Łódki, od lat pełniącej rolę miejskiego szamba. W jednym z poznańskich sklepów woda butelkowana w tzw. PET-cie eksplodowała, pod wpływem upału. Okazało się, że zawierała zanieczyszczenia od których sfermentowała.
Podobne przypadki notuje się i obecnie.
Nie tak dawno pomorska prasa rozpisywała się niedawno o lokalnym producencie, który swój krystalicznie czysty napój wydobywał niedaleko komunalnego cmentarza. Z kolei produkowana przez Coca – Colę „Bonaqua” to woda przetworzona. Zgodnie z międzynarodowymi standardami koncernu, na całym świecie musi mieć taki sam skład. Można to uzyskać tylko w jeden sposób. Bonaqua to woda dokładnie oczyszczona z jakichkolwiek składników, a następnie sztucznie zmineralizowana przez dosypanie odpowiedniego koncentratu mineralnego”.
Co robić, żeby nie dać nabić się w butelkę? Wybierać sprawdzone marki, dokładnie czytać etykietki.
Ekolodzy o butelkowanej wodzie
Wody butelkowane od dawna są na celowniku organizacji ekologicznych, które dostarczają licznych dowodów na niebezpieczną dla zdrowia zawartość butelek. Amerykańska Rada Zasobów Naturalnych w co najmniej jednej próbce co trzeciej ze 130 marek wód butelkowanych wykazała wysokie poziomy zanieczyszczeń.
Ekolodzy z World Wildlife Fund, w oparciu o wyniki badań Uniwersytetu w Genewie, przekonują, że woda w opakowaniach nie jest zdrowsza od wody wodociągowej, a jedynie od niej droższa do 1000 razy. Nadto do produkcji butelek przemysłowych zużywa się 1,5 mln ton plastyku rocznie, co powoduje że w związku z produkcją i powstawaniem odpadów do środowiska dostają się toksyczne substancje chemiczne.
Ekolodzy zwracają uwagę, że przemysł butelkowania wody czerpie zyski ze sprzedaży tego powszechnego bogactwa kosztem środowiska. Pompowanie może wysuszyć źródła, zniszczyć miejsca zamieszkania, zdewastować ekosystemy. Wyroby plastykowe stanowią dziś najszybciej rozwijający się sektor lawiny odpadów i obecnie stanowią one więcej niż 25 proc. całej masy materiałów odprowadzanych co roku na wysypiska śmieci.
Grupa Perrier, będąca w posiadaniu Nestle’a jest dwukrotnie większa od następnej z kolei co do wielkości spółki butelkowania wody. Nestle jest w blisko 30 proc. właścicielem rynku wody butelkowanej. Danone zajmuje 15 proc. rynku, zaś po nim następnymi są Pepsi i Coca – Cola. Przemysł wody butelkowanej jest obecnie wart 22 mld dolarów, a niektórzy eksperci szacują jego siłę wzrostu do 30 proc. rocznie.
Amerykanie rocznie wydają na wodę w butelkach 7 mld USD rocznie, płacąc za butelkę od 120 do 7500 razy więcej niż za wodę z kranu. Litr wody kosztuje do 21 centów do 1,70 dolara, podczas gdy woda z kranu kosztuje około 26 centów do 1,70 dolara za tysiąc litrów.
NRDC – Krajowa Rada Ochrony Zasobów Naturalnych (przydałaby się taka organizacja i u nas, do czuwania nad rynkiem wód butelkowanych) w marcu 1999 roku opublikowała wyniki 4-letnich badań. Poddano analizie tysiąc próbek 103 marek wody stołowej. Stwierdzono, że co najmniej 25 proc. wód stołowych to nic innego jak butelkowana woda z kranu, czasami nieznacznie przetworzone, a czasem nie.
W przypadku 18 ze 103 wód zawierała więcej bakterii niż dopuszczają wymogi czystości. Jedna piąta wykazała zwartość syntetycznych związków organicznych, w tym chemikaliów stosowanych do celów przemysłowych, np. toluen, ksylen itp.
Międzynarodowe Stowarzyszenie Wytwórców Wód Stołowych po ogłoszeniu tych wyników wydało oświadczenie, że normy jakościowe wody stołowej są takie same jak normy wody pitnej w sieci wodociągowej.
Problem w tym, że stołowa podlega mniej rygorystycznym przepisom i kontrolom, niż wodociągowa.
Z testów, przeprowadzanych w USA i u nas wynika, że osoby nieświadome pochodzenia wody nie widzą różnicy pomiędzy wodą z kranu a stołową.
Walentyna Rakiel-Czarnecka |